Historia zaczęła się całkiem zwyczajnie. Spokojny weekend w domu, wyspałem się wreszcie, a za oknem względnie ładna pogoda. Promienie słoneczne starają się przebić przez dziury w chmurach a ja, jak na prawdziwego nerda przystało, opalam się promieniowaniem monitora. Nagle przychodzi mama i mówi mi, że na półce pod grillem siedzi jakiś mały ptak.
Istotnie, na jednej z desek siedziało sobie takie małe niemrawe puchato-piórzaste coś. No i zaczęło się myślenie kim jest ten nasz niespodziewany gość oraz co z nim zrobić. Wypadł z gniazda? Raczej nie, bo wygląda całkiem ok. Rodzice nadal się nim opiekują? Nie wiadomo. Ruszać go? Chyba nie, bo nie wiadomo, co z rodzicami. Żeby ich nie spłoszyć a malca nie stresować, wybrałem strategię dyskretnego doglądania co jakiś czas. Będąc w domu, zarządzałem wirtualnym Kucykowem w Sim City i doszkalałem się z ornitologii, męcząc Googla pytaniami.
Okazało się, że nasz gość to podlot czyli ptak, który nie jest już pisklakiem i opuścił gniazdo, ale nie umie jeszcze latać na dalekie odległości, a rodzice karmią do z doskoku (czy tam dolotu). Diagnoza chyba była trafiona bo niemrawe coś okazało się mniej niemrawe niż myślałem, samo zmieniło deseczkę pomiędzy jedną wizytą a drugą. Ponadto, regularnym ćwierknięciem, przypominało o swoim istnieniu oraz ułatwiało ptasiej mamie i tacie lokalizację progenitury. Wywiązała się nawet między nami mała rozmowa.
-Dasz sobie radę?
-Ćwir.
-Ok, to dobrze.
Podczas kolejnej wizyty, musiałem go lokalizować już tylko na podstawie fonii, bo przemieścił się jeszcze dalej, a za kolejne 15 minut, nieźle imprezował na kwadracie. Głównym problemem zaczęło być umiejscowienie ptasich harców blisko oczka wodnego… W tym miejscu, proszę wrażliwszych czytających o zamknięcie oczu. Ze swojej prywatnej pary, już malca nie spuszczałem, bo szaleństwa kończyły się niebezpiecznie blisko krawędzi oczka. Cały czas miałem nadzieję, że nic się nie stanie się, ale niestety, wpadł. No to alarm, alarm, czło… znaczy… ptak za burtą, wpadł, wpadł! Cwaniak jednak rozłożył swoje malutkie skrzydełka i utrzymywał dziobek nad taflą wody. Zdążyliśmy go z mamą wyciągnąć plastikową łopatką i umieścić bezpieczniejszym, dobrze nasłonecznionym miejscu.
Biedak zaczął się trochę trząść zimna, ale sobie wysychał na tym słońcu powoli. Znów trzeba było się doszkolić, co z tym fantem zrobic. Jak go osuszyć, czym ewentualnie nakarmić? Na dodatek, słońce ciągle zachodziło, wiał lekki wiatr, aż w końcu miejsce, w którym siedział sobie zziębnięty i cichy Pan Pływak, znalazło się w cieniu. Postanowiliśmy jeszcze raz użyć łopatki i przenieść go znów na słońce, bo wyglądał coraz gorzej. Mimo krzyków i wrzasków, że „Aaa, co się dzieje!? Co mi robicie!?” udało się. Jak już zrozumiał o co chodzi, to podziękował nam cichym „ćwir” wydanym w naszą stronę i po pewnym czasie już jakby mniej dygotał.
Słońce zrobiło nam kolejnego psikusa i schowało się za chmury. Po kolejnej konsultacji z Wujkiem Googlem oraz mądrymi ludźmi z sieci uznałem, że zaryzykuję – otulę malca ręcznikiem papierowym, osuszając go tym samym i ogrzewając ciepłem dłoni. Zacząłem ostrożnie od gładzenia go końcówką tego ręcznika. O dziwo, tym razem nie protestował, a nawet odnosiłem wrażenie, że mu się to podobało. Delikatnie zmieniał położenie pokazując, gdzie jeszcze mam go wytrzeć, a gdy coś działo się nie po jego myśli, wydawał dźwięk podobny do krakania. Skoro współpraca zaczęła nam się dobrze układać, postanowiłem zrealizować pełnię planu i chociaż z góry otulić go dłonią z ręcznikiem. Chyba pomogło, bo zaczął lepiej wyglądać i przy następnej wizycie kontrolnej, wrócił do ćwierkania.
Od tego czasu, zaczęło mu się wyraźnie poprawiać. Ćwierkał coraz głośniej, powoli przypominając siebie z początku naszego spotkania. Uznaliśmy, że możemy go na trochę zostawić i pojechaliśmy do sklepu. Po powrocie już go nie zastaliśmy. Wydawało mi się tylko, że gdzieś słyszę jeszcze te jego ćwierknięcia.
Historię wolę zaliczać do tych ze szczęśliwym zakończeniem. Koty w te okolice się nie zapuszczają, bo się tam regularnie kręcimy, a za płotem jest pies szczekający na wszystko, co się rusza. Pan Pływak skoro sam był w stanie się przemieścić, to pewnie ćwierka sobie gdzieś tam radośnie i mam nadzieję, że pamięta, że większe zbiorniki wodne należy omijać. Jaka z tej całej opowiastki może płynąć nauka? Ano taka, że natura potrafi o siebie zadbać sama. Tylko w niektórych, wysoce krytycznych, przypadkach, trzeba jej delikatnie pomóc. Gdy widzisz zwierzę, które wydaje się opuszczone upewnij się, czy aby na pewno potrzebuje Twojej pomocy. Nie można być nadgorliwym, ale obojętnym też być nie wolno. Z resztą, na ten temat, wypowiedzieli się już mądrzejsi ode mnie ludzie.
Co zrobić gdy znajdziemy pisklę
Troche o podlotach
Opieka nad pisklęciem i podlotem
Nie zabierajmy zwierząt z lasu
Aktualizacja
Po małej konsultacji z Fundacją Ratujmy Ptaki wiem, że ten ptaszek to prawdopodobnie Kopciuszek, który mógł zgubić się rodzicom. Nadal mam jednak nadzieję (i pani z fundacji również), że jego historia skończy się jak baśń o Kopciuszku – „I wszyscy żyli długo i szczęśliwie.” (Oby wyglądał kiedyś tak wypaśnie, jak ten na zdjęciu w Wikipedii.). Gorąco też zapraszam do odwiedzenia strony fundacji i wsparcia jej, w miarę możliwości, bo to strasznie mili ludzie, którzy robią coś naprawdę fajnego.
Dodaj komentarz