Sytuacja ta wydarzyła się dość dawno, ale chyba jest na tyle ciekawa, że warto ją gdzieś zapisać.

Był piękny, wczesnowiosenny dzień. Dzień, w którym, jak zwykle, wracałem z zajęć i jak zwykle, szedłem przez park niedaleko mojego domu. Słońce ładnie świeciło, rośliny zieleniły się i puszczały pąki, a ptaki ćwierkały już tyle, że znudziło mi się i wolałem posłuchać trochę ludzkiej muzyki. Taki stan nie trwał jednak długo, bo zakłócił go, siedzący na ławce, pijaczek.

Otóż pan, któremu wyraźnie się nie przelewało, równie wyraźnie coś ode mnie mnie chciał. Jako, że jestem ogólnie miły, grzeczny i dobrze wychowany, zdjąłem słuchawki i poczekałem na ponowienie pytania. Ku memu zdziwieniu, nie dotyczyło ono jednak godziny, drobnych, ognia, czy innych fundamentów piramidy ludzkich potrzeb. Pan chlor spytał: „Czy może wiesz, jak się tego używa?”, jednocześnie wyciągając z reklamówki… odtwarzacz DVD. Takiego zwrotu akcji się nie spodziewałem, ale nie dałem się zbić z tropu i spokojnie, nie dociekając skąd go ma, rozpocząłem krótki wykład co się gdzie podłącza i co nacisnąć, żeby włożyć płytę (Sporą ich kolekcję miał w kolejnej reklamówce.) i obejrzeć film. Po jego zakończeniu, miłośnik mocnego kina i dobrych alkoholi (czy tam odwrotnie) mi podziękował (na szczęście, bez większych czułości), a ja się grzecznie pożegnałem i udałem w swoją stronę.

A czy TY pomogłeś (lub pomogłaś) dziś swojemu lokalnemu żulowi?