http://darrenclarke.deviantart.com
Pewien nudny wieczór postanowiłem zapełnić sobie bardzo konstruktywnym zajęciem, czyli oglądaniem telewizji. Jak zwykle, nic ciekawego nie nadawali dlatego, także jak zwykle w takich momentach, zacząłem molestować klawisze do przełączania kanałów.
Nic ciekawego – następny. Nuda – następny. Znowu nic – dalej. Dalej, dalej, dalej. I jeszcze pięć razy dalej. Normalnie, jak instalacja różnych rzeczy w Windowsie. Z czasem zacząłem jednak zwalniać i zwalniać, aż zatrzymałem się w końcu, na jakimś programie dla dzieci. Zobaczymy, co teraz tym dzieciakom do głowy kładą.
Trafiłem akurat na Jarmies, czyli grupkę gwiazd, które zachowują się jak rozgwiazdy skrzyżowane z ludźmi, ale mogę się mylić, bo z bajkami dla bardzo małych dzieci, to nigdy nic nie wiadomo. Owe całkiem ludzkie (roz)gwiazdy czekały na coś z wielkim zniecierpliwieniem i napięciem. Na co? Na jajko, a dokładniej, to na wyklucie się czegoś z tego jajka właśnie. W tym miejscu wypadałoby postawić kolejne pytanie. „Co może się wykluć z tęczowego jajka?” Ano tęczowy ptak, który zaraz odfrunie szukać swojego Tinky Winkiego, czy innego wielbiciela kolorowych rzeczy, ale nie zagłębiajmy się (złe słowo) w szczegóły. Ważne było to, że ptaszek (i znów złe słowo…) zostawił po sobie skorupki od jajka, które były… z czekolady – co stwierdziła jedna z gwiazdek tonem po brzegi wypełnionym rozkoszą i błogością (och Ty i Twoje brudne myśli). Mama nie uczyła żeby nie brać słodyczy od obcych? Szczególnie, jeśli ci obcy mogą za bardzo lubić serki homogenizowane. W każdym razie, po skończonej przygodzie, czas na sekwencję końcową. Pomyślałem sobie, że skoro nadeszła noc, to pewnie polecą sobie na niebo i będą ładnie świecić. Nic bardziej mylnego. Poleciały, ale spać na chmurce, nygusy jedne! Oszukali mnie!
Mały bulwers astronomiczny złagodził Pingu. Nie wiem czemu, ale lubię tę bajkę. Może za sposób wykonania i animowania postaci, a może też za język, jakim posługują się jej bohaterowie. Pingu to pingwin, który ma gdzieś wszelkie zasady i kładzie się spać na początku odcinka. Dopiero później akcja się rozkręca. Oniryczne wizje, koszmary, głodne morsy, tańczące łóżka i latające igloo. Tak to jest, gdy się po jedzeniu nie weźmie wyciągu z karczocha, kurkumy i mięty, a dla naszej wątroby wszystko jest na cenzurowanym.
Na finał mojego bajkowania przypadł Bob Budowniczy – typowy budowlaniec – od samego początku tak nawalony, że rozmawia ze swoimi pojazdami. W tym epizodzie Bob przeszedł jednak samego siebie: położył komórkę na dachu, przykrył papą, a następnie elegancko wszystko zakleił. Robota taka, że mucha nie siada (bo jeszcze się przyklei). Już nigdy nie powiem, że te bajka jest oderwana od rzeczywistości. Prócz podprogowego promowania alkoholizmu, przemycone nam zostaje jeszcze coś, a mianowicie metodyka getting shit things done. Jednak sama teoria i kolorowe obrazki propagandowe to chyba za mało. Obstawiam, że chłopczyk wkurzający na spacerze swoją rodzicielkę zapętlonym „tak, damy radę!” mógł jej nie dać, gdy owa rodzicielka kazała mu potem posprzątać pokój.
I w tym momencie już wiem, czemu coraz rzadziej włączam telewizor. Chociaż może powinienem częściej, skoro omijają mnie tak ciekawe i pouczające rzeczy.
A na MiniMini leci [przynajmniej do niedawna leciała] bajka pt. „Kot kapusia”.
To mi przypomina raport KRRiT, w którym rozprawiali o lenistwie Garfielda oraz żonie Goofiego, która stereotypowo jeździ samochodem po drzewach 😉
Oglądaj, oglądaj – są czasem fajne bajki. Mój umiłowany Strażak Sam, albo te wszystkie zwariowane melodie z kojotem-samobójcą, strusiem-pędziwiatrem-sadystą, i całą resztą zgrai. O wspomnianym wyżej Goofym, Myszce Miki i Kaczorze Donaldzie nie wspominając. Na pewno dobry psycholog znalazłby tam mnóstwo patologii, ale uroku im za to odmówić nie można :).