O moich przygodach z pomocą techniczną i nie tylko pisałem już wcześniej. Nie wyróżniłem się jakoś wtedy spośród narzekającej większości. Dziś, tak dla zachowania równowagi we wszechświecie, opowieści o lekko pozytywnym zabarwieniu.
Zawiązanie akcji
Rzecz działa się już jakiś czas temu. Zadzwonił do mnie pewien facet, któremu w okolicach wakacji, pomagałem założyć internet. Musiałem sprawić dość profesjonalne wrażenie, bo mimo tego, że zgubił numer, potrafił jakoś do mnie dotrzeć. Przez telefon dowiedziałem się jedynie, że „nie działa” (och, jakże się tym zdziwiłem), czyli konieczna była wizyta domowa. Na miejscu okazało się, że router nie umie przydzielić adresu IP, gdy komputer łączy się bezprzewodowo. Po połączeniu się kablem okazało się, że to mniejszy problem, bo sam router nie ma też dostępu do internetu. Jakieś tam magiczne testy, które miał w środku pokazały mi, że to błąd synchronizacji. Jako, że właściciel zarzekał się, że sprzęt nie był ruszany od chwili, kiedy go skonfigurowałem pierwszy raz i nie widziałem jakichś problemów, postanowiłem urozmaicić sobie życie, dzwoniąc na party line…
Rozwój wydarzeń – pierwszy telefon
Po nawciskaniu się odpowiednich klawiszy, dylemacie, czy mam tylko zapytanie, czy już zgłaszam problem i innych rzeczach, nie wartych wspominania, trafiłem do konsultantki. Standardowo zacząłem od jak najdokładniejszego opisu sytuacji, by prawie, że słyszeć jak odkreśla kolejne punkty i głupie pytania w tym ich całym planie, jaki muszą zrealizować. (W sumie, nie dziwie się, „ nie działa” to jednak słaby opis na ten przykład…) Chyba przesadziłem lekko z szczegółami i słownictwem, bo usłyszałem w słuchawce tylko, pełne zdziwienia: „To pan jest technikiem?”. Po krótkim wyjaśnieniu, temat rozmowy zmienił na magiczny lek na wszystko, a mianowicie restart. Pani w słuchawce poinformowała mnie, że spróbuje puścić sygnał jeszcze raz oraz dodała, że tłumienie łącza jest strasznie wysokie. (och to profesjonalne wrażenie) Magiczny reset nie pomógł, dlatego postanowiłem sprawdzić dokładnie kable i wtedy, ewentualnie zadzwonić jeszcze raz.
Punkt kulminacyjny – drugi telefon
Zaczęły się kombinacje, przełączania, słuchanie czy każda wtyczuszka ładnie klika przy włożeniu w gniazdeczko, sprawdzanie czy wszystko jest na miejscu. Okazało się, że telefon wpięty bezpośrednio do linii strasznie trzeszczy, a router na jego miejscu potrafił połączyć się z internetem tylko po to, żeby za jakiś czas się rozłączyć. Jak nic, coś z linią telefoniczną, czyli dzwonimy jeszcze raz. Po ponownym przejściu przez labirynt wciskania cyferek, tym razem będąc pewnym, że zgłaszam usterkę, w słuchawce odezwał się męski głos. Opisałem jeszcze raz sytuację, dodając opowieść z akapitu wyżej, podkreślając wyraźnie, które rzeczy robiłem i dorzucając mimochodem informację o tłumieniu. Doszedłem już w tym do takiej wprawy, że pan po drugiej stronie kabla otwarcie przyznał, iż powiedziałem wszystko tak dokładnie, że nie musi mnie już o nic pytać. Po krótkim sprawdzeniu, czy w okolicy nie ma zgłoszonego uszkodzenia i małej pogawędce z właścicielem routera, dał znać technikom.
Rozwiązanie akcji
Kilka godzin później dostałem SMSa, że naprawili i wszystko działa. Morał? Zawsze można się dogadać, trzeba tylko wiedzieć jak, a pomoce telefoniczne (czasem) nie takie straszne, jak o nich piszą. Tylko te automaty na początku mogłyby być jeszcze krótsze… Kończę przynudzać i zostawiam skecz w temacie, jakby ktoś jeszcze nie znał.
Nie dziwi mnie to, jesteś informatykiem, ale większość ludzi nie jest i to oni mają problem.