Nic tak nie poprawia humoru jak rozmowa z pomocą techniczną Telekomunikacji oczywiście, zaraz po wystąpieniu problemów tejże natury. Może nie jestem normalny, ale to jest dla mnie śmieszne. Może dlatego, że to tego, że coś nie działa, zdążyłem się już dawno przyzwyczaić i jakoś nie wzbudza to we mnie zdenerwowania i innych negatywnych emocji. Nie wiem. Uznałem, że tą moją przygodę warto tutaj opisać.
Czyli do rzeczy. Pozwolę sobie podzielić poniższą sztukę (bo czasem zrobienie tak, by w końcu delikwent mógł się cieszyć podłączenia do sieci, wzrasta do rangi sztuki) na trzy akty.
Akt I
Główny bohater, z którym nie bez powodu mogę się utożsamiać, został poproszony o okiełznanie dwóch sił, mających we władaniu ten świat. Mianowicie Telewizję i Internet za pomocą artefaktów pozyskanych od bóstwa Tepsa. Z racji tego, że jego wierny rumak wziął urlop, udał się sam na spotkanie z przeznaczeniem. Wszystko szło wzorowo, póki nie odkrył smutnego faktu. Spotkana na miejscu białogłowa, wzruszyła ramionami na dźwięk słowa komputer – nazwy kolejnego niezbędnego artefaktu, by dokonać dzieła. Cóż, nasz bohater został zmuszony do powrotu, do własnego zamku.
Akt II
Jest komputer! Hurra! Wsiadać na koń i galopem. Na miejscu czeka cały sprzęt, znaczy… artefakty. Nic, tylko połączyć je sposób znany tylko starym druidom i… I dowiedzieć się, że jest jakiś problem bo Livebox odmawia współpracy. Kilka kombinacji, zaklęć pod nosem i nadal nic. Nadszedł czas na kontakt z Tepsą. Przywitała mnie wyrocznia. „W trosce o Państwa bezpieczeństwo, rozmowy będą nagrywane. Jeżeli…” To jest ciąg dalszy? Wcześniej tego nie było. Zawsze jakaś opcja. „… nie wyrażają Państwo na to zgody, prosimy się rozłączyć.” Następnie poproszono mnie o numer telefonu, na którym będzie usługa lub jej identyfikator. Po zmianie wzorów umów już nie ma na nich numerów, lecz tylko to ID. Bez namysłu wpisałem – „błędny numer ID”. No i tak kilka razy. Ktoś wreszcie przypomniał sobie numer. Wklepałem i tym razem doznałem zaszczytu rozmowy z ichniejszym ekspertem. Powitała mnie pani, która była dość miła i mimo mojego dogłębnego opisu problemu, listy użytych zaklęć etc, koniecznie chciała mnie prowadzić za rączkę. Pozwoliłem jej, by usłyszała ode mnie parę razy, że to nie działa, albo już próbowałem. Stanęło na tym, bym użył kabla, a nie się spróbował łączyć bezprzewodowo. Tak biednym pakietom łatwiej jest, gdy mają kabel, a nie błąkają się w eterze. Przynajmniej, dzięki temu miał się szybciej zaktualizować, tylko ciekawe skąd? Z płyty czy z powietrza? Bo dostępu do sieci to on nie miał. Zrobiłem i kolejny raz zobaczyłem, że chociaż coś jest zgodne z moimi oczekiwaniami czyli, że nadal nie działa. Zadzwoniłem ponownie. Po przejściu weryfikacji i innych tam, trafiłem na męskiego sługę Tepsy. Ten kilka razy prosił mnie o chwilę cierpliwości. Często nie odzywał się tak długo, że zastanawiałem się, czy nie uciekł w popłochu przed jakimś Trollem, czy innym wilkołakiem. Jednak wrócił i poinformował mnie, że ichniejsi magowie, zwani technikami, zajmą się sprawą i na pewno jest to coś na centrali. I tu historia kończyć się by mogła, gdyby nie…
Akt III
Ten problem 100% na centrali rozwiązał jeden z magów, który pofatygował się i przywiózł to g… znaczy Liveboksa. Swoją drogą wiecie, skąd je sprowadzają? Z Tunezji. Tak, to pudełeczko było w Tunezji, a Ty najprawdopodobniej nie. Na co czekasz? Może jeszcze zostało jakieś last minute. Wracając do tematu. Tym razem poszło wszystko gładko. Internet raczył się zjawić w towarzystwie Telewizji. Wszyscy żyli długo i szczęśliwie.
Morał jest krótki i niektórym znany – instalacja Liveboksa zniszczy wszystkie Twe plany.
Znaczy w akcie pierwszym nie dali Ci w punkcie obsługi liveboksa, bo nie przyniosłeś ze sobą komputera?! o.O A co do meritum, rozumiem, ze róter był popsuty… A nie, że go nie było wcale, jak można by pomyśleć. 😛
Nie, po prostu miałem to zrobić u kogoś w sklepie. Wszytstko mieli z salonu, ale nie pomysleli, że trzeba wziąc swój komputer z domu…
Aaaha, no tak… Albo docelowo kupić drugi do sklepu pewnie…
No, może przez formę opisu jakoś się nie mogłem precyzujnie wyrazić. Instalowałem różne rzeczy różnym ludziom, ale nkt nie był w szoku, że komputer do czegoś mi jest potrzebny. Mógłbym to zrobić na swoim sprzęcie, bo miałem akurat, ale i tak był musiał iśc drugi raz, bo by nie umieli się podłączyć z tak rozległą wiedza informatyczną, jaką zaprezentowali. Tepsa sie jeszcze dołozyła i miałem ciekawe dwa dni.
Ja przeżyłem szok, gdy Pan Po Drugiej Stronie Druta, konsultant kablówkowy, przyjął do wiadomości, że w Windows nie mam sterowników dokarty sieciowej i NIE wyklikam mu tego co chce i tak jak chce, (adres MAC), ale Linux i owszem, kartę widzi i chętnie MAC-a mi poda. W &tp pewnie byłby płacz i zgrzytanie zębów, że taki MAC czy inny IP (w razie działania sieci) z Linuksa to nieważny zapewne. 🙂 Choć i raz trafiłem jak miałem Nerwostratę jeszcze, za trzecim telefonem pod 9393, na konsultanta który na sieciach zęby zeżarł i UMIAŁ mi pomóc. Zapewne trafił na party line przypadkiem, w poszukiwaniu innej pracy…
Czemu słyszałam tylko pół tej historii wcześniej? 😀
Nie no, humor to Ty umiesz poprawić, nie ma co… Choć ja bym się pewnie osiem razy wściekła, jakby mi przyszło rozmawiać z takimi ludzikami, a nie jeszcze sztukę wymyślała…
Morał świetny! 🙂